Komunikacja miejska. Zapiski z chińskiej ulicy

Jak wyobrażacie sobie przemieszczanie się w ośmiomilionowym mieście? Chiny zapewne przywodzą na myśl tłumy ludzi, a co za tym idzie – tłok i korki. W Xi’anie spróbowałam już niemalże wszystkich dostępnych osobie nie dysponującej samochodem środków transportu i niemalże od samego przyjazdu tutaj planuję napisać coś o osławionym przechodzeniu przez ulice, więc teraz spróbuję Wam to opisać.

Metro. Istnieje w dużych miastach na całym świecie, jego główną zaletą jest szybkość. W Xi’anie istnieje kilka linii, wszystko jest nowe i nie zawsze koszmarnie zatłoczone (wieczorem, wracając spod miasta, udało nam się siedzieć w niemalże pustym przedziale. W zwykły dzień wygląda jak warszawskie w godzinach szczytu. W godzinach szczytu nie próbowałam). Bilet – kartonik kosztuje 1,50zł (3 Yuany), z kartą komunikacji miejskiej jest o połowę tańszy. Dostajemy go w automacie przechodząc przez bramki (wcześniej czeka nas sprawdzenie bagażu na taśmie) i jest ważny na całą podróż z przesiadkami, przy wyjściu zwracamy go bramce. (Potem przychodzi pracownik i umieszcza je w automacie do ponownego użytku).

Autobus. Podróż trzeszczącym pojazdem z fascynującym wystrojem wnętrza kosztuje 50 groszy (1 Yuana), nowszym autobusem jest dwukrotnie droższa. Dostępne są trzy opcje uiszczenia opłaty za bilet: wrzucamy pieniądz do skarbonki, płacimy pani przechadzającej się z plikiem biletów i banknotów po autobusie lub przytykamy kartę do czytnika i pobierana nam jest z niej opłata jeszcze o połowę tańsza od standardowej. Jeśli jest pani, nie ma skarbonki i czytnika. Dobrze więc mieć ze sobą trochę gotówki na wszelki wypadek. (Czasami jest jeszcze taniej, zdarzyło mi się podróżować za 25 groszy, zależy to od dystansu). Ogólnie rzecz biorąc, panuje komunizm i nawet jeśli czasem nie zapłacisz nic, kierowca wzruszy ramionami i ruszy.

Pani bileterka. W Chińskich autobusach można spotkać osoby zatrudnione specjalnie do sprzedawania biletów pasażerom.

Osobną kwestią są warunki. Trzęsie straszliwie, ludzi często jest dużo (nie jest to regułą, nie zawsze jest tłok, autobusów jest sporo, podjeżdżają co chwilę i choć wygląda to chaotycznie, to działa). W Chinach nie funkcjonują godzinowe rozkłady jazdy, bo nie da się tego matematycznie wymierzyć. Na tablicy podana jest trasa (znakami) oraz godzina wyjazdu i powrotu do zajezdni. Cała podróż autobusem jest pełna mocnych wrażeń, zwłaszcza kiedy kierowca wymija inne pojazdy lub gwałtownie hamuje, albo gdy masz 1.80 cm wzrostu i pierwszy raz w życiu obijasz się głową o rury do trzymania, ale czasem można usiąść, a wtedy owiewa Cię powietrze z otwartego na oścież okna, przez które nawet można wypaść, jeśli się postarasz. Raz nawet było tak tłoczno, że jechałam niemalże opierając się plecami o drzwi, które się otwierały owiewając mnie ulicznym powietrzem, więc żeby nie wypaść trzymałam w objęciach wielką skarbonę na pieniądze.

Polecam zwrócić uwagę na to, żeby w miarę pokonywanej odległości zbliżać się do tylnego wyjścia (bo wsiada się przednim). No i oczywiście pilnować swoich rzeczy. Poza godzinami 7-8 rano i 4-6 wieczorem jeździ się dość szybko, polecam, jest to również sposób obejrzenia miasta, zwłaszcza gdy użyjemy piętrowego autobusu 400. (W nim na dolnym piętrze nie możemy się z Karoliną wyprostować).

Na koniec słowo o kulturze wsiadania: Niektóre przystanki są tak oblegane, że ludzie ustawiają się w kolejkę, do czego wyznaczone jest miejsce. Kiedy podjeżdża autobus, wsiada tyle osób, ile się zmieści. Ewentualnie na koniec dopychają się ci z poza kolejki, którym nie zależy na warunkach.

Kolejka do autobusu w Chinach, Shaanxi, Xi’an, XiaoZhai.

Riksza. Mieści 4 pasażerów, w porywach więcej. Ceny są oczywiście wyższe niż autobusy i nawet chyba niż taksówki, ale można negocjować. Błędem jest wsiąść bez wcześniejszego pytania o cenę, co zdarzyło się naszym znajomym Francuzom i w konsekwencji zażądano od nich po 50 Yuanów od osoby. Moją pierwszą podróż riksza przeżyłam z Chinką (wspomnianą już Maple), która nawet wewnątrz nie przestawała się targować o obniżenie ceny z 15 do 10, używając do tego dialektu prowincji Shaanxi. Na obrzeżach miasta zdarza się, że jest jedyny dostępny środek transportu. Jeśli boimy się wersji bez bocznych drzwi, możemy poszukać zabudowanej.

Skuter. Posiada go większość mieszkańców, jest w codziennym użyciu przez samotne osoby i całe 3-osobowe rodziny (piękny, lecz groźny widok pojazdu z parą i niemowlęciem, jeśli ktoś ma kask to tylko dziecko, lawirującego między samochodami, na zawsze pozostanie w mej pamięci). Jeśli na chwilę przystaniemy w okolicach przystanku autobusowego, rozglądając się bezradnie, prawdopodobnie zaczepi nas co najmniej trzech z zarabiających w ten sposób obywateli, których całe hordy krążą po mieście w poszukiwaniu klientów lub odpoczywają, gawędząc z rikszarzami. Zdarzyło mi się jechać i było to przyjemne przeżycie, niesamowicie wygodnie i komfortowo, natomiast czasami miałam wrażenie, że zaraz albo my w kogoś wjedziemy, albo ktoś w nas. Polecam miłośnikom przygód. W Kantonie jest to podobno nielegalne. Można przewieźć bagaż, walizkę, nawet skrzypce, trzymając je na plecach lub pod/między nogami kierowcy.

Taksówka. Powodów, dla których są tak cudownie tanie, nadal nie znam, ale jest to cena co najmniej o połowę niższa, niż w Polsce. Tu również polecam najpierw spytać, ile kosztuje, żeby uniknąć idiotycznego naciągania typu „więcej, bo jest noc/święto/bo jest was dużo”. Adres docelowy można mieś napisany na kartce lub w sms-ie od znajomego. Co warto wiedzieć, bo może Was zdziwić: prawdopodobnie jest to rodzaj transportu publicznego współfinansowanego przez urząd miasta, kierowcy mają pewne ustalone trasy i nie zawsze się zatrzymują na nasze zawołanie albo nie biorą pasażerów, gdy im nie po drodze. Natomiast gdy „po drodze”, ktoś może się dosiąść do naszego kursu. Kierowcy zaokrąglają cenę, np. widzimy 13,20, a płacimy 14, ale nie zapłaciłam nigdy więcej, niż 30 Yuanów (za przejazd przez pół wielkiego miasta). Wszystkie wyglądają tak samo, zielono-żółte lub z domieszką srebrnego i jeżdżą po mieście w poszukiwaniu klientów.
Zwłaszcza w nocy, kiedy nie maja już chyba żadnych ograniczeń i zdarzyło nam się z Idą raz, że  dwie taksówki z naprzeciwka niemalże szarżowały względem siebie nawzajem, bo obie chciały nas przewieźć.

Taksówka. (W Pekinie taksówki są dwa razy droższe, a odległości cztery razy większe, za to metro doskonale rozbudowane i rozplanowane).

Rower. Miejskie rowery, pomarańczowo-zielone, można wypożyczać i zwracać w określonych punktach, ale żeby to zrobić trzeba mieć na karcie transportu miejskiego 300 Yuanów kaucji do wykorzystania, więc nie próbowałam. Prawdopodobnie ma to sens, gdy żyjemy tu dłużej.

Pieszo. Też dobra opcja, mamy czas żeby spokojnie się wszystkiemu przyjrzeć, nie stoimy w korkach, na krótkie dystanse – idealna. Ponieważ zanim tu przyjechałam słyszałam wszystko, co najgorsze,o chińskim ruchu ulicznym oraz porady, żeby przez pierwszy miesiąc w ogóle nie przechodzić przez ulicę, chciałabym się podzielić spostrzeżeniami z samego epicentrum sytuacji.
Obecnością pasów nie należy się przejmować, czasem są, czasem ich nie ma. Zdarzają się specjalne osoby w kamizelkach i z flagą, wskazujące zgromadzonym na skraju jezdni pieszym, że to jest TEN moment w którym należy na nią wkroczyć, ale tylko na wielkich arteriach. W większości przypadków radzimy sobie sami. Zielone światło sygnalizuje zielony ludzik na sygnalizatorze (lub po prostu brak światła), ludzik jak w Polsce, z tą różnicą, że ten tutaj porusza nogami. Widząc go, należy się spieszyć z przechodzeniem. Początkowo zagrożenie jest niewielkie, należy uważać tylko na pojazdy skręcające (odnoszę wrażenie, że wszyscy i zawsze mają tutaj strzałkę warunkową w oba kierunki) oraz pojazdy autopodobne (wozy, riksze, rowery). One nie zatrzymuję się na widok pieszych, więc przejście polega na lawirowaniu między nimi. Oni również lawirują między pieszymi, wszyscy traktują się nawzajem z ujmująca wyrozumiałością względem tej wielkiej populacji. Ale gdy zapali się czerwony ludzik – trzeba uciekać jak najszybciej, ponieważ nikt z kierujących na nas nie czeka  i armia samochodów dotychczas stających przed pasami i trąbiących rusza naprzód bez zatrzymania i zastanowienia.
Można się do tego przyzwyczaić. Obecnie przechodzimy przez jezdnię poprzedziwszy to spojrzeniem na boki, zdarza nam się stać między ciągnącymi z obu stron sznurami samochodów, a ostrożne lecz odważne przechodzenie przez ośmiopasmówkę w „nieoznaczonym miejscu” jest na porządku dziennym. Nie widziałam jeszcze żadnego wypadku, pomimo wielu sytuacji, które zdawały się do niego prowadzić. Jedyne, co mnie martwi, to to, że po powrocie do Polski jeśli się zapomnę i beztrosko przejdę przez ulice na chińską modłę, to niechybnie czeka mnie śmierć lub mandat.

Przechodzenie przez czteropasmową jezdnię w Chinach, Shaanxi.

Możesz również polubić

Dodaj komentarz