Czy rewolucja seksualna pożarła już własne dzieci?
Mary Eberstadt, eseistka i badaczka dalekosiężnych skutków społecznych i politycznych rewolucji seksualnej, w swojej książce ,,Adam i Ewa po pigułce” zwraca uwagę na zmiany w postrzeganiu moralności: seks jest jak ongiś jedzenie, a pornografia – jak kiedyś papierosy.
W uproszczeniu: dawniej ocenie moralnej w społeczeństwie podlegało to, z kim kto sypia, a nie to, co je. Obecnie jest odwrotnie – do łóżka się nikomu nie zagląda, ale dieta jest przedmiotem gotacych dyskusji, bo dostrzegamy m.in. globalne skutki jedzenia wytwarzanego masowo mięsa, albo wpływ na zdrowie.
Podobnie z papierosami: jeszcze w latach 60. Ich używanie było niekwestionowaną normą, moja babcia na studiach psychologicznych uczyła się palić podczas rozmów z więźniami. Nie wymądrzano się na temat ich szkodliwości, a zakaz palenia w miejscach publicznych rozpowszechnił się dopiero kilkanaście lat temu. Tymczasem z pornografią było odwrotnie – dawniej była tematem tabu, później stała się powszechną normą, której nie wypada kwestionować.
Mary pisze też o problemie samotności. Wielu badaczy dostrzega ten problem. Jordan Peterson także mówi o tym, że jako ludzie potrzebujemy żyć w jednostce społecznej, jaką jest rodzina, żeby mieć poczucie długodystansowego szczęścia. Rewolucja, wywołana przez antykoncepcję hormonalną, doprowadziła do powstania kultury, w której łatwo o jednorazowe zbliżenia i krótkie romanse, ale trudno o długotrwałe związki i stabilne rodzinne szczęście. Podobne założenia przyjmował Konfucjusz: harmonia i ład społeczny panują wtedy, kiedy każdy wypełnia swoją rolę względem innych. Jednostka jest częścią zbiorowości i w społeczności jest jej miejsce. Osoba jest częścią ciągu pokoleń i ma zobowiązania zarówno wobec przodków, jak i następców.
Przy okazji wklejam poniżej fragment opisu filmu. Dożyliśmy czasów, w których w popkulturze lansuje się sytuację, w której osoba 43-letnia nadal się zastanawia, czy jest już gotowa na rodzicielststwo. I to nie tylko ten film. W netflixow ,,Gilmore Girls”, na przykład, tego typu rozterki przeżywa para po pięćdziesiątce. Tymczasem Jordan Peterson stwierdził, że jeśli ktoś nie chce mieć dzieci, to jest albo niedojrzały, albo padł ofiarą oszustwa.

Zastanawiam się, jak to wyglądało przed rewolucją seksualną, przed czasami mentalności, w której ciąża jest czymś, czemu domyślnie należy zapobiegać. Chciałabym wejść na chwilę w umysł osoby, urodzonej 100 albo 200 lat temu i zobaczyć, w jaki sposób postrzegała rozmnażanie się, małżeństwo, seks, relacje z ludźmi. Czym było dziecko? Brzemieniem czy inwestycją? Czy rzeczywiście nie przywiązywano się do nich, bo ich śmiertelność była wysoka? Czy faktycznie widziano w nich filar i wsparcie na starość raczej, niż kosztochłonny produkt, który ma być jak najlepszej jakości?
Z drugiej strony – intryguje mnie spojrzenie na świat, na ktory sprowadzamy dzieci. Co jakiś czas widuję w SM posty, jak to jakaś osoba jest taka wrażliwa, przeraża ją patrzenie na okrutny lub zdegenerowany świat, na katastrofę klimatyczną i ekologiczną lub w ogóle na jakkolwiek niezgodną z jej światopoglądem rzeczywistość i zapytuje, jak tu w ogóle mieć dzieci w tym strasznym świecie. Osobiście doceniam, gdy ktoś mówi wprost, że dzieci nie chce mieć, bo to niewygodne. W końcu niewiele wiemy dziś o plusach związanych z posiadanie potomstwa. Rozumiem, że można nie chcieć, ale doprawdy bardziej bym szanowała argument niechcenia, niż argument, że teraz są ciężkie czasy.
Kiedy, przepraszam, były lepsze czasy do rodzenia dzieci? Wojny? Komunizm? Bieda? Fin de siecle? Zabory? Powstanie styczniowe i listopadowe? Oświecenie? Barok? Dżuma? Cholera? Smród, głód, wszy? Bieda i jeszcze raz głód? Feudalizm? Wojna secesyjna? Krwawa starożytność? Rewolucja kulturalna? Zimna wojna? Wybuch w Czarnobylu? Kiedy był lepszy czas do powoływania na świat potomstwa? Żyjemy w kapitalistycznym spełnieniu marzeń naszych przodków. Mamy pralki, zmywarki, ciepłą wodę. W najbliższym markecie kupujemy jedzenie bardziej różnorodne, niż Ludwik XVI miał na swoich wystawnych ucztach, i nawet się nad tym nie zastanawiamy. Mamy opiekę medyczną, która pozwala jako tako zakładać, że dożyjemy do siedemdziesiątki, nie grozi nam śmierć wskutek strzału sąsiada czy zagryzienia przez leśną zwierzynę. Mamy zasiłki i urlopy. Mamy nawet psychologiczne narzędzia do edukowania się w tematach wychowania oraz dostęp do niań, przedszkoli i żłobków, gdyby zechcemy oddać latorośl pod cudzą opiekę i odetchnąć.
Mary Eberstadt ma nadzieję, że ludzkość odbije się od tej bandy skrajności i rzeczywiście, widać już pewne jaskółki zmian. Coraz więcej kobiet na świecie wybiera niehormonalne środki antykoncepcyjne, albo obserwację cyklu, coraz więcej mężczyzn decyduje się na wazektomię. Być może jako lidzkość docieramy powoli do etapu, w ktorym zaczniemy cenić bardziej tradycyjne stule życia.
Podobno pokolenie urodzone od 1995 roku to najbardziej konserwatywne pokolenie od czasów II wojny światowej. Pokolenie, w którym szerzy się moda na bycie ,,tradycyjną żoną”, robienie przetworów, dzierganie, zamążpójscie w młodym wieku, wielodzietność. W mediach pojawiały się informacje o chińskim trendzie 躺下, czyli modzie na ,,leżenie i nicnierobienie” przy niskobudżetowym stylu życia, albo o porzucaniu ambitnej kariery na rzecz mniej wymagającej, ale i mniej stresującej pracy. Władze zezwoliły też obywatelom na posiadanie trojga dzieci – oczywiście nie znaczy to, że ludzie masowo chcą tyle dzieci mieć (bo drogo, bo niewygodnie). Ale może pomału wracamy do narracji, że rodzina jest wartością.
Rozmowy Marii Ciostek z Mary Eberstadt w ramach podcastu Instytutu Tertio Millenio posłuchacie tutaj.
Dodaj komentarz