Anty-wyprawka, czyli czego nie kupować niemowlęciu

Podobno dla niemowlęcia najciekawszą i najbardziej interaktywną zabawką jest ludzka twarz. Tak proste, a tak trudne, bo właśnie tę swoją twarz rodzic tak często chciałby zabrać chociażby do innego pokoju i odpocząć… albo chociaż – odwrócić ją w innym kierunku. Twarz robi miny, wydaje dźwięki, reaguje, patrzy! Czegóż chcieć więcej? Jednak ponieważ zbiegiem okoliczności jest też niezbywalne przymocowana do swojego właściciela, tudzież właścicielki, to jednak mimo wszystko młody człowiek musi się czasem pobawić czymś innym. 

Czym? Oo, tutaj się przed rodzicem otwiera ocean możliwości. Zabawki dla niemowląt w każdym wieku – liczonym oczywiście w tygodniach i miesiącach (czego nie mogą pojąć moi bezdzietni znajomi, bo to zdaje sie już tylko krok od absurdow typu „dwudziesty ósmy trymestr”) – istnieją, owszem. Niemowlętom nawet zdarza się nimi bawić. Jednak niekwestionowanym powodzeniem cieszą się takie artefakty, jak karton po napoju owsianym, opakowanie po keczupie czy po prostu kawałek plastiku, a u nas pierwszą miłością młodego był kawałek kartonu o wysokości 10 cm, zwinięty i oklejony taśmą klejącą z kolorowym napisem „euromagnesy”. Mówię Wam, zabawka idealna. Spróbujcie nieskoordynowaną dłonią przewrócić ją, gdy stoi na blacie, a może nawet – chwycić?… ach. 

Jak zatem wynika z powyższego opisu, dziecięciu do szczęścia wielu rzeczy nie trzeba. Sami za punkt wyjścia do materialnego aspektu rodzicielstwa przyjęliśmy optymistyczne założenie, że nie będziemy kupować… niczego. Przynajmniej spróbujemy. Dosłownie. Żadnej wyprawki. I poszło nam całkiem nieźle, bo przez ciążę i pół roku życia bobasa zakupiłam jedynie 2 ubranka z wełny merino i 3 kolorowe pieluszki na Vinted, a do tego regularnie kupujemy pampersy. Czego zatem nie kupiliśmy?  Unikalną, subiektywną listę anty-wyprawkową prezentuję poniżej: 

– Ubranka. Dostaliśmy ich mnóstwo. Większości nawet nie użyliśmy, zresztą przez pierwszy miesiąc życia maluszek leżał w kontakcie skóra do skóry z matką, co jest najlepsze dla nauki regulacji termicznej i flory bakteryjnej małego organizmu. Co więcej, ubranka używane i sprane są bezpieczniejsze dla skóry dziecięcia, ze względu na wypłukanie zastosowanych przy produkcji substancji chemicznych i barwiących.

– Pieluchy tetrowe. Też dostałam, ale gdyby trzeba było kupić to są np. na Allegro. Piszę o tym, bo zupełnie serio koleżanka spytała mnie ostatnio, skąd się je bierze.

– Wózek. Siostra męża troje dzieci odchowała bez tego osiągnięcia cywilizacji zachodniej. Zamiast niego używamy nosidełka (które dostaliśmy) albo chust (pożyczonych od wyżej wymienionych). Zalet jest mnóstwo, pisali o nich różni blogerzy. Od siebie dodam, że nie trzeba martwić się wnoszeniem/znoszeniem, przechowywaniem i rozkładaniem wózka. Po prostu wkładam dziecko w chustę i wychodzę. Można też karmić je, idąc. Bezcenne.

– Fotelik. To akurat mamy pożyczone, inaczej pewnie byśmy kupili – i wtedy musi być porządny i warto, by dobrał go do pojazdu profesjonalista. Z bezpieczeństwem nie ma żartów. Nie ma 5 minut, nie ma zapinania pasem dziecka u siebie na rękach. Inny kierowca może w nas wjechać w każdej chwili.

– Łóżeczko. Gdybym mały miał spać w nocy w łóżeczku, to musiałby się znaleźć wolontariusz do czekania, aż się obudzi na karmienie i podawania mi go. Wolę spać z dzieckiem, zsynchronizowawszy się – karmić je przez sen i się wysypiać, niż trenować do spania osobno. Podobno każdy zdrowy potomek wyprowadza się z łóżka rodziców na długo przed maturą 🙂 zresztą nie przeszkadza mi to współspanie, lubię dotyk i przytulanie się i pamiętam, że ta faza minie, zanim się obejrzę. Co więcej, chcę, żeby moje dziecko czuło się bezpiecznie, a instynkt podpowiada mu, że najbezpieczniej jest przy rodzicu. 

– Śpiwór – dostaliśmy ze 3. Nie użyliśmy ani razu. Zresztą odnoszę wrażenie, że mój potomek jest zimnolubny, po tatusiu.

– Akcesoria do spowijania. Jakieś takie nieludzkie mi się wydają te praktyki. Zresztą, spowijanie dzieci może opóźniać integracje odruchu moro i naukę, że nie na każdy dzwiek warto się zrywać ze snu.

– Smoczek. Nie używamy. Nie chciałam, wspominając, jak moich sióstr nie dało się niczym uspokoić, kiedy smoczek zginął. Potem doczytałam, że przez pierwszych 6 tygodni nie powinno się go używać – do czasu ustabilizowania laktacji i że mechanizm jego ssania jest zupełnie inny, niż ssania piersi, co też ma swoje konsekwencje. Poza tym nie ograniczam dziecku dostępu do siebie i swoich piersi. Wierzę w sens takiego budowania bliskości.

– Butelka. To też jest taki przedmiot, którego nie chciałam kupować  „na zaś”, a potem się okazało, że nie pasowałby do całej mojej macierzyńskiej filozofii. I do ekologicznego karmienia piersią.

– Laktator. Jak wyżej.

– Akcesoria dla piersi: nakładki i kompresy.

– Urządzenie do emisji białego szumu.

– Bujaczek. Zamiast niego można z powodzeniem użyć fotelika samochodowego. 

– Mały obcinacz do paznokci. Duży sprawdza się lepiej do tych mikroskopijnych paznokietków. Jak wielkie nożyce do kurpiowskich wycinanek, zapewnia większą kontrolę narzędzia i precyzję wykonania operacji.

– Wanienka. Myjemy małemu pupę w umywalce, jak jest potrzeba. Kąpiemy go czasami w dużej wannie, kiedy sami się kąpiemy. Może kupilibyśmy wanienkę, gdybyśmy nie mieli wanny, ale i tak nie kąpalibyśmy go częściej, niż co kilka dni i w czystej wodzie, bez użycia detergentów. Nie codziennie i nie przez pierwszych 10-20 dni po narodzinach (flora bakteryjna i odporność!). 

Jak wynika z poprzedniego – nie kupowaliśmy też żadnych płynów do kąpania dziecka. Przecież niemowlę się nie brudzi.

Jakoś tak wyszłam z założenia, że żyjemy w kapitalizmie i dobrobycie i wszystkie te produkty można będzie kupić w razie potrzeby w każdej chwili. Za chwilę mija pół roku, a my ich wciąż nie kupiliśmy. Eksplorujemy rodzicielstwo bliskości i naturalny rozwój dzidziusia. Nie chcemy też kupować kojca. I jest nam w tym minimalizmie bardzo dobrze. Na pewno też ułatwił jakoś przejście z życia pary bezdzietnej do życia z małym dzieckiem, bo człowiek nie potyka się o wszystkie możliwe dziecięce akcesoria. Nie mówię, że są one złe. W końcu najważniejsze jest bycie i budowanie więzi z potomkiem oraz jego przeżycie, a do tego mogą się przydawać różne sprzęty.

Po prostu dla nas taki minimalizm się sprawdza. A jeśli myślisz, że nie stać Cię na wszystkie niemowlęce akcesoria, mam dobrą wiadomość – obejdziesz się bez większości z nich. 

Możesz również polubić

Dodaj komentarz