Kobieta jako przedmiot

Co to znaczy posiadać kobietę?
Babcia opowiadała mi o jakimś chłopaku z okolic jej miejscowości, który traktował dziewczynę jako „swoją”, a gdy chciała z nim zerwać, pobił ją tak, że straciła oko.
Jakiś czas temu przeczytałam komentarze pod konferencją o. Adama Szustaka OP, zamieszczoną na Youtube pt. „Czystość z odzysku”. Szczególnie zainteresował mnie jeden z nich, w którym autor twierdził, że kobieta, posiadająca doświadczenia seksualne z poprzedniego związku, nie jest w stanie stworzyć stabilnej relacji. Idąc tym tropem, należało zabierać się za budowanie relacji jedynie z dziewicami. Chwalebne zamiary, jest w tym sporo racji i życzę autorowi szczęścia, natomiast w komentarzu wzburzył mnie determinizm, sugerujący, że doświadczona seksualnie kobieta choćby nie wiem co nie będzie w stanie tej relacji stworzyć i absolutnie ani słowa na temat mężczyzn.
Pamiętam, kiedy, jeszcze jako nastolatka, słuchałam teorii, że w polskim społeczeństwie doświadczenia seksualne mężczyzn uznaje się za godne pochwały, natomiast kobiety współżyjące z kilkoma partnerami lub też z doświadczeniami sprzed tego jedynego, monogamicznego związku – za „puszczalskie”. Pewnego dnia odkryłam facebookowy fanpage „Beka z samców alfa”, której autorki wyciągają z mrocznych czeluści internetu na światło dzienne złote wypowiedzi różnych mężczyzn, których sens z grubsza można sprowadzić do „jeśli kobieta lubi seks, to jest dziwką, chyba, że lubi uprawiać go ze mną”. Nie uwierzyłabym w istnienie mężczyzn tego rodzaju, gdybym nie zetknęła się z kilkoma z nich osobiście. Fakt, że ktoś może tak uważać, niezmiennie wprawia mnie w osłupienie, ale idźmy dalej.
Mam ochotę na analizę czysto językową. „Posiadać”, „posiąść”, „posiadł” w literaturze od wieków są synonimami współżycia, jednocześnie zaś wyraźnie oznaczają przejęcie czegoś (kogoś?) na własność. Dlaczego nie pisze się o kobietach, posiadających mężczyzn?
Dalej – nacjonalistyczne, ksenofobiczne hasła w stylu „oni (dowolni „obcy”) będą mordować nasze dzieci i gwałcić nasze kobiety”. Hm. Niepokoi mnie sformuowanie „nasze”. Gdzie kończy się, a gdzie zaczyna to posiadanie kobiet? Czy chodzi o moją dziewczynę, czy oficjalną żonę, a może córkę? Czy dotyczy też kobiet sąsiada, a może całego narodu? Czy jeśli ktoś będzie gwałcił kobietę zza płota, to „my” nie będziemy reagować, bo to nie „nasze”?
O co chodzi? Enigmatyczna „naszość” niewiast jest oczywiście obecna w wielu kulturach, światopoglądach i paradygmatach. Ileż to razy słyszeliśmy o polewanych kwasem Hinduskach i uduszonych Muzułmankach, które zhańbiły rodzinę? Kobieta jest przedmiotem handlu, transakcji między rodzinami, łagodzenia i zaogniania sporów, przedmiotem zachwytu, ale i bywa poniewierana, jest jak szczoteczka do zębów – własna, zależnie od miejsca i wyznania można mieć jedną lub kilka, używać z troską lub bez i wyrzucić, jak się zużyje. Albo wręcz przeciwnie, trzymać do śmierci jedną, wyświechtaną i za wszelką cenę nie pozwolić jej odejść.
Przed oczami mam film o żydówce, której mąż latami odmawiał rozwodu („Viviane chce się rozwieść”), reportaż Asne Seierstadt „Księgarz z Kabulu”, poruszający tematykę wielożeństwa i zabijania kobiet, które ściągnęły hańbę na rodzinę, chińskie żony i konkubiny pędzące swe życie u boku używających je, jak im się podobało, mężczyzn. Młodych Polaków z różnych opcji światopoglądowych, traktujących swoje dziewczyny jak swoją własność i te wszystkie kobiety, o których uczy nas historia – uginające się pod ciężarem władzy, pieniędzy, zobowiązań i rzadko kiedy wolne od bycia tą „czyjąś”. Żoną, matką, córką, kochanką.
Miłość oblubieńcza, która nadaje sens życiu, zostaje wypaczona w przypadkach, w których te kobiety naprawdę kochają. Co zostaje wypaczone w pozostałych sytuacjach? Człowieczeństwo? Bo o zdrowym rozsądku i logice nie muszę przypominać.
Autorem ilustracji jest Pablo Picasso.
Dodaj komentarz