I znów w Chinach

Jak zwykle z przygodami.
Począwszy od wakacji przetykanych egzaminami w Gdańsku, na które musiałam robić całodobowe wyprawy z różnych punktów Polski, gdzie jednak usiłowałam mieć wakacje i spędzać czas z rodziną, bo to bezcenne, poprzez batalię o wizę, do otrzymania której w konsulacie wymagają od nas papieru o zaliczeniu roku (pomysł naszego uniwersytetu, nauczonego doświadczeniami zeszłego semestru). Gdy wreszcie wniosek przyjęli, zapomniałam zapłacić od razu, więc Asia nie mogła jej odebrać przy okazji swojej, więc musiałam płacić za własną głupotę jadąc 9 godzin do Gdańska, gdzie spotkała mnie urocza karteczka „Dziś konsulat nieczynny” . Nie mogłam czekać do środy, bo w czwartek wylot, więc odebrała to za mnie cudowna znajoma z pielgrzymki hipisów i wysłała pociągiem. W dzień wylotu rano odebrałam z PKP paszport, potem pożegnanie z rodziną i wyjazd do Balic z Tatą i Najmłodszym. Lot do Frankfurtu opóźniony, więc nie zdążyłam na przesiadkę, Lufthansa przebookowała mnie na Air China i dostałam bon 10 Euro na obiad.
W Air China dają pyszną herbatę.
Na lotnisku w Pekinie połamali uchwyt mojego bagażu, ale zgłosiłam to i dostałam nową walizkę Skrzypce przyjechały za darmo jako jedyny bagaż podręczny. Nigdy nie zapomnę, jak na lotnisku upychałam w futerale kanapki.
Potem, jak przystało na cebulę, chodziłam po punktach informacyjnych, pytając o możliwość dotarcia do uniwersytetu autobusem., gdyż taksówka kosztuje około 200 yuanów, co ma sens, jeśli jedzie się w kilka osób, ale nie pojedynczo. Pani dała mi karteczkę z nazwą przystanku (ostatniego), kupiłam bilet za 24 yuany i wsiadłam. Trochę czekałam zanim ruszył, ale wciąż leciała taneczna muzyka arabska, co znakomicie wpływało na nastrój. Autokar nie był pełen. Zatrzymał się przy kolejnych dwóch terminalach, a po godzinie i piętnastu minutach jazdy dotarł do końca trasy. Stąd taksówką z 28 yuany dotarłam do bram CYU.
Nie miałam telefonu i nikt na mnie nie czekał, na szczęście uprzejmy Chińczyk natychmiast zaoferował swoja pomoc i biegał ze mną między budynkami, pytając w każdym biurze, gdzie mam się zgłosić z moją Admission Notice i nosząc mi walizkę. w końcu trafiliśmy. Po podpisaniu się na liście przybyłych pani od razu chciała mi robić test poziomu języka. Udało się utargować godzinę na zakwaterowanie w akademiku i odetchnięcie, po czym zgłosiłam się na test, który ku mojemu zdziwieniu okazał się ustny. Przedstawiałam się, odpowiadałam na pytania i miałam coś czytać, w końcu zakwalifikowano mnie do C-1. Później okazało się, że sporo osób stwierdziło, że jednak wolą niższy poziom i przeniosło się do B2. Ja jednak chcę tam zostać, więc postaram się nadrobić i dać radę.
Oddelegowany do tego celu student z Kazachstanu zaprowadził mnie do akademika. Pokój jest ładny. W pierwszej chwili pomyślałam, że wygląda jak europejski hotel, ale szybko dostrzegłam szczegóły, oznaczające że niechybnie jestem w Chinach: twarde materace i brak zasłonki pod prysznicem.
Inne uliczne szczególiki: nylonowe skarpetki noszone do sandałów, zapachy (w tej chwili pamięć przywołuje mi na myśl jedynie spotykany czasami w biedniejszych zaułkach koszmarny smród, ale zdarzają się też piękne wonie, na przykład… na przykład… Wiem. Herbata. Tak zwane „kwiatowe”, czyli zielone aromatyzowane, pachną często prześlicznie.
W sobotę zaczęłam się urządzać, tzn. kupować wieszaki, ręczniki, kosmetyki, herbatki właśnie (bardzo lubię, więc to kraj dla mnie), przybyła mi też współlokatorka. Wstępnie zapoznałam się z okolicą. Wybrałam do banku i do punktu China Mobile, żeby szybko zdobyć kartę i wykonać dwa niezbędne telefony. (China Mobile na terenie kampusu oferuje karty za 200 yuanów, ale tymczasowo muszę oszczędzać, a w Xi’anie były za 50, więc wybrałam się na poszukiwania poza szkołą. Uprzejmi panowie Chińczycy , zaczepieni przeze mnie na ulicy, najpierw wyszukali wszystkie najbliższe China Mobile w okolicy, następnie debatowali, jak tam dojść, koniec końców poszli mnie odprowadzić. Potem, po długich i wyczerpujących pertraktacjach, dostałam kartę za 40 yuanów i teraz się zamartwiam, czy aby nie wkopałam się w jakiś wieloletni abonament. Muszę koniecznie spytać o to jakiegoś znajomego Chińczyka.
następnie telefony zostały wykonane – jeden do Xi’anu (padło na Maple), że jestem w Pekinie, zamierzam odwiedzić starych przyjaciół w październikowe ferie i nie mam gdzie miezkać (zaproponowała mi swoje mieszkanko. Cudownie).
Drugi do księdza Polaka spod Pekinu, do którego kontakt dostałam od księdza z Xi’anu przy wyjeździe (niesamowite, jak wiele dało mi pójście do tego kościoła pewnego marcowego poranka). Tenże wyjaśnił mi krótko i konkretnie, gdzie w Pekinie i o której są niedzielne Msze, oraz że za tydzień będzie msza po polsku w Ambasadzie.
Dodaj komentarz